Ciągle dręczą mnie myśli, że moje życie się już skończyło i nie spotka mnie nic, co nada mojemu życiu szczęście. A jedyne co mnie spotka to ciągłe, nieustające rozczarowania i ciężar życia, który będę musiał sam ponieść, aż nie zostanę całkowicie przez niego przygnieciony.
Czuję się przegrany.
Też kiedyś tak myślałam o swoim życiu. Wtem...
Czego i Tobie życzę. Pięknej, niespodzianej odmiany.
Zabrzmię niepoprawnie optymistycznie zapewne, ale mam wrażenie, że w każdym życiu jest potencjał i póki ono jest, można znaleźć spokój pod sercem. I nie chodzi wcale o wygraną czy przegraną, bo życie to nie jest jakaś rozgrywka. Przynajmniej ja tak go nie widzę. I owszem, nikt nie obiecuje, że znajdziesz rzeczy, które sprawią, że będziesz szczęśliwy- zwłaszcza, że szczęście to totalny abstrakt, rozumiany tylko i wyłącznie subiektywnie.
Nikt nie ma prawa obiecać, że tak, na każdego czeka garniec złota na końcu tęczy. Bullshit, nie jesteśmy postaciami z disneya. Ale nadal, ta druga, skrajna opcja też nie jest pewna. To, że wiecznie będzie źle, że my będziemy się czuć okropnie. To tylko możliwości. Póki życie się toczy, ma potencjał. I może o to też chodzi. Statystyka i fizyka kwantowa mówią, że nic nie jest pewne i nic nie jest niemożliwe. A wszystko to ciągły ruch. I może coś w tym właśnie jest.